Świadectwo Renaty

Po konferencji dla rodziców luty 2012 w Warszawie

Rzadko kiedy doświadczam świadomości, że dobrze jest dokładnie tak, jak jest, a podczas warsztatów „Rodzice w akcji” nieustannie cieszyłam się, zdając sobie sprawę, jak wielką mają one dla mnie wartość.
Przede wszystkim siłę i pewność dało mi to, że Monika mówiła o moim (nie do końca zwerbalizowanym) ideale wychowania. Czasami – widząc reakcje otoczenia – zastanawiałam się, czy na pewno dobrze czynię otwierając coraz bardziej przestrzeń wolności przed moimi, dorastającymi już, synami.
Po drugie spadł mi z sumienia ciężar, że my, rodzice, nie wychowujemy dzieci przez system kar i nagród. Zawsze wydawało mi się, że doświadczenie konsekwencji tego, co źle zrobiło dziecko, będzie karą samą w sobie. (Aby spokojnie zdążyć do szkoły dzieci muszą usiąść do śniadania o siódmej. Skoro przyszły później, bo wolały poleżeć sobie dłużej, to czas śniadania już minął i co najwyżej mogą zapakować zrobione przez siebie kanapki – albo i sam chleb, gdy już skandalicznie późno – w pudełeczka, aby śniadanie zjeść w szkole. Dla wiecznie głodnego nastolatka to żadna atrakcja…)
Wielką wartością była dla mnie możliwość „przejrzenia się w lustrze” systemu wychowawczego rodziców w akcji. Nie tylko utwierdzenia się w swoich przekonaniach, ale także zobaczenia, gdzie nie dorastam do swoich ideałów. Im więcej o tym myślę (i im głębiej wchodzę w książkę „Rodzice w akcji”) tym bardziej widzę, co robię źle. Paradoksalnie – im mniejszy problem, tym łatwiej pozwalam wcisnąć swój guzik szału, jak łatwo wpaść mi w niekonsekwencje (on taki zapracowany – to, czasem, fakt – więc zrobię za niego), jak w ogóle łatwo jest mi zrezygnować ze stawiania wymagań (źle się czuję, mniej mnie będzie kosztowało ogarnięcie całego mieszkania niż wyegzekwowanie tego od nastolatków). Mogłabym wymieniać długo…
Bardzo radosna była dla mnie chwila, gdy uczyliśmy się dobrze myśleć o naszych dzieciach patrząc na nie przez pryzmat ich wad. Ogarnęło mnie wzruszenie, gdy o swoim dziecku czytałam dobre słowa; tym samym dziecku, które przed chwilą określiłam jako kłótliwego manipulatora, który zawsze znajdzie dla siebie usprawiedliwienie. Ta druga strona medalu pozwoliła mi zobaczyć, na czym mogę się oprzeć, by pomóc dziecku pokonać jego słabości.
Część, w której była mowa o tym jak postępować, gdy jest źle, dużo mi dała. Propozycje konkretnych zachowań (odczekaj, pójdź na jego terytorium, wyraź swoje zdanie, oczekuj…) ważne i cenne. Za szybko to się działo, by jednocześnie zrozumieć i zanotować, dlatego odczuwam brak pisemnych materiałów z tej części spotkania. Chciałabym móc wrócić do tych uwag, by zweryfikować, czy aby na pewno dobrze zrozumiałam… Dziękuję Bogu za osobiste świadectwo Moniki. Słowa „w naszej rodzinie wydarzyło się i to, i to, i jeszcze tamto; popełniliśmy wszystkie błędy, o których mówimy” były miernikiem prawdy. To doświadczenie było dla mnie bezcenne, unaoczniło, że problemy wychowawcze są po to, aby młody człowiek mógł dorosnąć i usamodzielnić się, a nie po to, aby mi pokazać, że nie radzę sobie / źle wychowuję moje dziecko.
Niech Bóg Wam w dzieciach za to świadectwo wynagrodzi!

Warsztaty te były ważne nie tylko dla mnie. Choć piszę w swoim imieniu wiem, że opinie i uczucia (!?) podziela także mój mąż. A następnego dnia, podczas spotkania z przyjaciółmi, którzy też brali udział w warsztatach, prawie cały czas dzieliliśmy się naszymi przemyśleniami dotyczącymi wychowania – owocami tego spotkania.
Dziękuję Bogu i Wam – za wszystko

Renata